Od razu zaznaczam, że nie mam zamiaru krytykować reklamy. Uważam, że jest ona normalnym procesem spotykanym w przyrodzie, jak to zresztą zauważył twórca nowoczesnej etiologii Konrad Lorenz. Większość zwierząt w okresie godów stara się jak najlepiej zaprezentować siebie. Obraz w ten sposób kreowany jest oczywiście lepszy, ładniejszy czy zdrowszy niż ten obserwowany na co dzień. Samce jeleni stają się bardziej waleczne, ptaki prezentują swoje piękne upierzenie i talenty wokalne, niektóre nawet budują dla swoich wybranek coś w rodzaju „altanki”. Ponadto reklama jest fundamentalnym i zupełnie naturalnie wyłaniającym się elementem systemu wolnorynkowego. Z tych powodów permanentna krytyka reklamy jako czegoś złego czy zakłamanego mija się z celem.
Można za to z reklamy się śmiać, a nawet wręcz należy to robić. Znanym chłopcem do bicia pod tym względem są reklamy wszelkich środków czystości. Widzimy w nich stereotypowe gospodynie, dla których szczytem marzeń i eksplozją szczęścia jest śnieżnobiałe prześcieradło, albo błyszczący sedes. Twórcy takich szopek zdają się wciąż nie zauważać, że reklama nie tylko zachwala nam produkt, ale również oferuje nam pewien model życia. Kto jednak utożsamia się z Panią, której życie organizuje się wokół czystego talerza, umytego kroplą płynu do naczyń?
Ten rodzaj infantylności twórców reklam krytykuje Gerald Zaltman w swojej książce p.t. „Jak myślą klienci. Podróż w głąb umysłu rynku”. Pisze on tak: "Świat się zmienia, a metody badania umysłu konsumenta nie. W dalszym ciągu polegamy na swojskich, ale nieefektywnych technikach badawczych i w konsekwencji błędnie odczytujemy myśli oraz zachowania konsumentów. Produkty i komunikaty jakie tworzymy — na podstawie tych technik — po prostu nie są na tych samych falach, na jakich nadają konsumenci". Tradycyjną metodą jest na przykład ankieta pytająca potencjalnego klienta czego oczekuje od produktu. Na bazie jego odpowiedzi konstruuje się komunikat-obietnicę, że „nasz produkt” te oczekiwania spełni. Efektem są takie właśnie a nie inne reklamy proszków do prania.
Spójrzmy z drugiej strony jak wyglądają reklamy coca-coli, samochodów, czy przede wszystkim sieci komórkowych (np. Heyah). Sposób w jaki Heyah rozpoczynało swoją kampanię reklamową nie miał nic wspólnego z promowaniem produktu, produkt wręcz był owiany tajemnicą, a w spotach reklamowych pojawiało się tylko logo. Późniejsze reklamy prezentowały nam, ze sporą dawką absurdalnego humoru, pewien sposób bycia, w którym ważne było to, że produkt nie jest najważniejszy, że klient gdyby tylko chciał mógłby się bez niego obyć. Coca-cola w swoich reklamach nie oferuje nam pysznego, pobudzającego napoju, ale radosne święta Bożego Narodzenia, miły rodzinny obiad, wspaniałą sylwetkę, czy powodzenie u płci przeciwnej. Wydaje się wręcz, że sposób mówienia w reklamie jest taki, że to my mamy jakieś zobowiązania wobec produktu, a nie on wobec nas. Aby móc być pełnowartościowym konsumentem musimy spełnić wymagania, które stawia nam reklama.
Dlatego takie reklamy stają się wręcz kultowe, nie sprawiając nawet wrażenia nachalności komunikatu. O takich reklamach robi się programy w telewizji, to one są umieszczane na YouTube przez samych użytkowników. Z pewnością można powiedzieć, że są narzędziem biopolityki oraz, że tworzą obszary wykluczenia społecznego. Każdy rozumie reklamę proszku do prania, ale nie każdy członek społeczeństwa zrozumie reklamę MasterCard jeśli nie jest konsumentem pewnych produktów i nie wyznaje pewnych wartości, na przykład miłości do piłki nożnej. MasterCard jest tutaj doskonałym przykładem, bo pokazuje wprost, że oferowany przez tą firmę produkt, czyli karta kredytowa, nie jest dla klienta najważniejszy – bo „są rzeczy, których kupić nie można”.
Stare reklamy były zatem obietnicą spełnienia wymagań klienta. Nowe reklamy same stawiają nam wymagania. W ten sposób przestają być neutralne, jeśli chodzi o kształtowanie sposobów myślenia. Tworzą dla nas atrakcyjny świat, w którym pragniemy się znaleźć i w którym musimy się znaleźć, aby mieć dostęp do danego produktu.
tmk
Źródła:
Zaltman Gerald, Jak myślą klienci. Podróż w głąb umysłu rynku, Poznań 2003.
Lorenz Konrad, Regres człowieczeństwa, Warszawa 1986.
piątek, 2 lipca 2010
czwartek, 1 lipca 2010
Rozproszona dusza pacjenta
Annemarie Mol w swojej książce Ontology in Medical Practice pokazuje, jak medycyna wskutek różnych praktyk dokonuje zwielokrotnienia ciała pacjenta dla różnych podejść diagnostycznych i leczniczych. Można oczywiście w ten sposób prześledzić szereg przypadków chorobowych i procederów medycznych.Zainspirowany częściowo tym zagadnieniem, chciałbym jednak odnieść je do nieco innej dziedziny chorób i diagnostyki. Kategorię zwielokrotnienia można odnieść również do sfery jaźni pacjenta, jego strony subiektywnej. W toku diagnozowania i analizowania perspektyw postępowania terapeutycznego czy leczniczego pewnych stanów patologicznych mamy do czynienia z sytuacją, kiedy:
* konstatujemy u pacjenta pewne Ja, którego nie akceptujemy; będzie ono od początku traktowane jako wróg, z którym można negocjować lub którego trzeba zniszczyć bez jego zgody – Ja-1
* w tym samym czasie pacjent dysponuje aktualnym, bieżącym Ja, które trudno utożsamiać z Ja zdiagnozowanym; jest to Ja-2
* nie należy również zapominać o zaobserwowanym czy podejrzewanym u pacjenta Ja przez jego rodzinę i bliskich, którzy mają do czynienia z pewną zwykle niepożądaną formą – Ja-3
* powstaje projekt nowego, pożądanego, zdatnego Ja dla pacjenta wraz z procedurą – mniej lub bardziej dookreśloną – aplikacji tego Ja w sferę subiektywności pacjenta; ten projekt to Ja-4
* odkryte wrogie Ja zostaje zanalizowane, opisane i skierowane do likwidacji czy też transformacji – co na jedno wychodzi, ponieważ w toku restrukturyzacji powstaje nowy twór – Ja-5
* zaaplikowane czy wyłonione nowe Ja-5 (z perspektywy medycyny) owocuje pojawieniem się nowego pierwszoosobowego, osobistego, subiektywnego Ja u pacjenta; jest to już Ja-6
* tym samym najbliższe otoczenie pacjenta zyskuje jego nowe społeczne Ja, które musi w jakiś sposób dopasować się, znaleźć miejsce, wejść w interakcje z codziennością i życiem osobistym pacjenta – Ja-8
* natomiast w tle – domniemanym – mamy właściwie dodatkowo jeszcze to nieobecne, ale możliwe Ja, które delikwent mógł mieć w sytuacji normalnej, niepatologicznej, Ja, które byłoby „normalnym” Ja tej osoby jako takiej, z jej wiekiem, płcią, statusem społecznym i tak dalej, przez co nie stałoby się ono przedmiotem obiekcji bliskich oraz lekarzy – Ja-9
Powyższy podział i analiza mogą w tej postaci wydawać się nieco abstrakcyjne. Jeśli jednak odnieść je do konkretów medycznych, ujęcie to zaczyna nabierać barw i… życia.
Jeden z przykładów: anoreksja. Przykładowy pacjent zwłaszcza po tym, kiedy już najbliższe otoczenie społeczne skonstatuje jego kondycję fizjologiczną jako niechcianą, a lekarze sformułują własne orzeczenie. Widać tutaj istniejący opór Ja pacjenta wobec sugestii niewłaściwości postrzegania przez niego własnego ciała. Ja-2 z zasady nie widzi problemu – jednak projektuje w przyszłość coś w rodzaju pożądanego Ja-2a.
Przykład inny – depresja. Różnica względem powyższego polega między innymi na tym, że tak jak anorektyk postrzega swoje działania, mające na celu ulepszenie swojej kondycji fizycznej, jako zupełnie pozytywne – tak osoba w ciężkiej depresji konstatuje negatywność, niepożądanie swojego położenia, nie widząc przy tym żądnych perspektyw zmian. Ja-2 może zakładać jakieś możliwe dla siebie, dużo lepsze Ja-2b, ale nie wierzy w jego realizację.
Najbardziej złożonego pod pewnymi względami przykładu dostarcza taki właściwie pakiet chorób psychicznych jak schizofrenia. Ja-2 (mogące być przecież nawet zwielokrotnione) zasadniczo jest tutaj tak autonomiczne i oderwane od Ja-3, a przy leczeniu od Ja-1, że diagnoza dokonuje się nierzadko na zasadzie jedynie konkluzji społeczno-naukowych, a nie porozumienia z pacjentem. Należy tutaj pamiętać również o złożonej postaci Ja-3, które może przybierać różne społeczne postacie morfologiczne: Ja-3a, b, c… i tak dalej.
Przykłady zaburzeń psychicznych są oczywiście dość wdzięczne w tym temacie. Możemy oczywiście próbować podobnych odniesień na terenie innych chorób, z zasady umieszczanych w kręgu cielesnym, a nie psychicznym. Jednak detale i subtelności, związane z tropieniem postaci Ja przy grypie, alergii czy zapaleniach, narzucałyby już dużo trudniejszy proceder. I być może jeszcze bardziej multiplikowałyby to, co potocznie chciano by odnosić – jako rozwarstwiona jaźń – do cięższych przypadków patologii psychicznych.
tmk
* konstatujemy u pacjenta pewne Ja, którego nie akceptujemy; będzie ono od początku traktowane jako wróg, z którym można negocjować lub którego trzeba zniszczyć bez jego zgody – Ja-1
* w tym samym czasie pacjent dysponuje aktualnym, bieżącym Ja, które trudno utożsamiać z Ja zdiagnozowanym; jest to Ja-2
* nie należy również zapominać o zaobserwowanym czy podejrzewanym u pacjenta Ja przez jego rodzinę i bliskich, którzy mają do czynienia z pewną zwykle niepożądaną formą – Ja-3
* powstaje projekt nowego, pożądanego, zdatnego Ja dla pacjenta wraz z procedurą – mniej lub bardziej dookreśloną – aplikacji tego Ja w sferę subiektywności pacjenta; ten projekt to Ja-4
* odkryte wrogie Ja zostaje zanalizowane, opisane i skierowane do likwidacji czy też transformacji – co na jedno wychodzi, ponieważ w toku restrukturyzacji powstaje nowy twór – Ja-5
* zaaplikowane czy wyłonione nowe Ja-5 (z perspektywy medycyny) owocuje pojawieniem się nowego pierwszoosobowego, osobistego, subiektywnego Ja u pacjenta; jest to już Ja-6
* tym samym najbliższe otoczenie pacjenta zyskuje jego nowe społeczne Ja, które musi w jakiś sposób dopasować się, znaleźć miejsce, wejść w interakcje z codziennością i życiem osobistym pacjenta – Ja-8
* natomiast w tle – domniemanym – mamy właściwie dodatkowo jeszcze to nieobecne, ale możliwe Ja, które delikwent mógł mieć w sytuacji normalnej, niepatologicznej, Ja, które byłoby „normalnym” Ja tej osoby jako takiej, z jej wiekiem, płcią, statusem społecznym i tak dalej, przez co nie stałoby się ono przedmiotem obiekcji bliskich oraz lekarzy – Ja-9
Powyższy podział i analiza mogą w tej postaci wydawać się nieco abstrakcyjne. Jeśli jednak odnieść je do konkretów medycznych, ujęcie to zaczyna nabierać barw i… życia.
Jeden z przykładów: anoreksja. Przykładowy pacjent zwłaszcza po tym, kiedy już najbliższe otoczenie społeczne skonstatuje jego kondycję fizjologiczną jako niechcianą, a lekarze sformułują własne orzeczenie. Widać tutaj istniejący opór Ja pacjenta wobec sugestii niewłaściwości postrzegania przez niego własnego ciała. Ja-2 z zasady nie widzi problemu – jednak projektuje w przyszłość coś w rodzaju pożądanego Ja-2a.
Przykład inny – depresja. Różnica względem powyższego polega między innymi na tym, że tak jak anorektyk postrzega swoje działania, mające na celu ulepszenie swojej kondycji fizycznej, jako zupełnie pozytywne – tak osoba w ciężkiej depresji konstatuje negatywność, niepożądanie swojego położenia, nie widząc przy tym żądnych perspektyw zmian. Ja-2 może zakładać jakieś możliwe dla siebie, dużo lepsze Ja-2b, ale nie wierzy w jego realizację.
Najbardziej złożonego pod pewnymi względami przykładu dostarcza taki właściwie pakiet chorób psychicznych jak schizofrenia. Ja-2 (mogące być przecież nawet zwielokrotnione) zasadniczo jest tutaj tak autonomiczne i oderwane od Ja-3, a przy leczeniu od Ja-1, że diagnoza dokonuje się nierzadko na zasadzie jedynie konkluzji społeczno-naukowych, a nie porozumienia z pacjentem. Należy tutaj pamiętać również o złożonej postaci Ja-3, które może przybierać różne społeczne postacie morfologiczne: Ja-3a, b, c… i tak dalej.
Przykłady zaburzeń psychicznych są oczywiście dość wdzięczne w tym temacie. Możemy oczywiście próbować podobnych odniesień na terenie innych chorób, z zasady umieszczanych w kręgu cielesnym, a nie psychicznym. Jednak detale i subtelności, związane z tropieniem postaci Ja przy grypie, alergii czy zapaleniach, narzucałyby już dużo trudniejszy proceder. I być może jeszcze bardziej multiplikowałyby to, co potocznie chciano by odnosić – jako rozwarstwiona jaźń – do cięższych przypadków patologii psychicznych.
tmk
środa, 30 czerwca 2010
Polska w pigułce, czyli jak metafory stają się działającymi aktorami
Tak jak można wysnuć antropologiczną wizję człowieka z reklamy, tak chyba można też wysnuć narzucaną tożsamość zbiorową ze spotu wyborczego. Jest jasne, że będzie to ujęcie subiektywne i jednostkowe. Można takie spojrzenie porównać do zdjęcia. Na zdjęciu bowiem ludzie i przedmioty nie „wyglądają”, ale „wychodzą”. Fotografia jest zatem w pewnym sensie antyesencjalityczna, bo nigdy nie mamy do czynienia ze zdjęciem reprezentatywnym, chociaż zazwyczaj rozpoznajemy, co lub kto się na zdjęciu znajduje. Taką antropologiczną fotografią mogą być spoty wyborcze, które ostatnio możemy obserwować z okazji wyborów prezydenckich.
Spot wyborczy w jakimś stopniu wykorzystuje techniki horoskopów. Posługuje się na przykład zdaniami na tyle ogólnymi i niefalsyfikowanymi, że nie sposób się z nimi nie zgadzać. Oprócz „godnego reprezentowania Polski” pojawiają się na przykład obietnice „działania na rzecz wszystkich(?) obywateli”, „wspierania edukacji, nauki, kultury i służby zdrowia”. Ciekawym zadaniem prezydenta jest również (zgodnie z Bronisławem Komorowskim) pilnowanie, by „nikt nie utrudniał marszu ku normalności i rozwojowi”. Warto się zastanowić jak ogromnymi „agregatami” pojęciowymi są wszystkie te terminy: nauka, służba zdrowia, marsz ku normalności, Polska itd. Z jak wieloma milczącymi założeniami mamy w ich przypadku do czynienia. Spróbujmy wyobrazić sobie ogrom działań, który może kryć się za „wspieraniem nauki”, może być to zarówno przyjęcie jak pozbycie się setek naukowców z placówek badawczych, może być to podwyższenie poziomu nauczania jak i umasowienie szkolnictwa wyższego. Ponadto wbrew wszystkiemu, co do tej pory o nauce powiedzieli filozofowie, socjologowie czy antropolodzy, jest ona wciąż w makroprzestrzeni publicznej traktowana jako zupełnie czysta i bezdyskusyjnie dobra dla „wszystkich obywateli”.
Terminy takie jak nauka, służba zdrowia, edukacja, zakładają istnienie pewnych spójnych bytów, które należy w czymś wspierać. Nie przyjmujemy do wiadomości, że one wszystkie są często raczej placem zmagań rywalizujących ze sobą grup interesów, a co za tym idzie również sposobów myślenia i wizji świata. Bywa też jednak odwrotnie, że w „agregat pojęciowy" są wtłaczane grupy, nie wiedzące nawet o swoim istnieniu, a już na pewno się ze sobą nie utożsamiające.
Spot wyborczy zawiera w sobie także pewien model życia, bardzo ogólny co prawda, a wynikający z masowości przekazu. Przekaz masowy, jak to słusznie zauważył Jean Baudrillard, musi funkcjonować na poziomie najmniejszego wspólnego mianownika kulturowego. Nie znaczy to jednak, że reklamy czy spoty wyborcze nie próbują nam czegoś narzucać. Większość spotów promuje wręcz nachalnie model niezaangażowania ideologicznego, co wiąże się z afirmacją przeciętności, zwykłości, normalności (jak w.w. „marsz” Komorowskiego…). Jest to oczywiście zabieg marketingowy, bo wyborcy chcą, aby prezydent troszczył się o potrzeby „zwykłych ludzi”. Czy jest on jednak taki do końca niegroźny? Moim zdaniem nie, bo każdy wzorzec normalności zakłada jakąś opozycję, jakieś obszary wykluczenia. A ponadto „normalność”, która jest oczywiście darem bożym, bo zapewnia święty spokój, zakłada istnienie grup, którym należy w „marszu ku normalności” pomóc, niekoniecznie w zgodzie z ich wolą. Marsz ku normalności nieuchronnie wiązać się musi z przemocą wobec pewnych grup, niepasujących do demograficzno-społecznego ideału.
Spot wyborczy w jakimś stopniu wykorzystuje techniki horoskopów. Posługuje się na przykład zdaniami na tyle ogólnymi i niefalsyfikowanymi, że nie sposób się z nimi nie zgadzać. Oprócz „godnego reprezentowania Polski” pojawiają się na przykład obietnice „działania na rzecz wszystkich(?) obywateli”, „wspierania edukacji, nauki, kultury i służby zdrowia”. Ciekawym zadaniem prezydenta jest również (zgodnie z Bronisławem Komorowskim) pilnowanie, by „nikt nie utrudniał marszu ku normalności i rozwojowi”. Warto się zastanowić jak ogromnymi „agregatami” pojęciowymi są wszystkie te terminy: nauka, służba zdrowia, marsz ku normalności, Polska itd. Z jak wieloma milczącymi założeniami mamy w ich przypadku do czynienia. Spróbujmy wyobrazić sobie ogrom działań, który może kryć się za „wspieraniem nauki”, może być to zarówno przyjęcie jak pozbycie się setek naukowców z placówek badawczych, może być to podwyższenie poziomu nauczania jak i umasowienie szkolnictwa wyższego. Ponadto wbrew wszystkiemu, co do tej pory o nauce powiedzieli filozofowie, socjologowie czy antropolodzy, jest ona wciąż w makroprzestrzeni publicznej traktowana jako zupełnie czysta i bezdyskusyjnie dobra dla „wszystkich obywateli”.
Terminy takie jak nauka, służba zdrowia, edukacja, zakładają istnienie pewnych spójnych bytów, które należy w czymś wspierać. Nie przyjmujemy do wiadomości, że one wszystkie są często raczej placem zmagań rywalizujących ze sobą grup interesów, a co za tym idzie również sposobów myślenia i wizji świata. Bywa też jednak odwrotnie, że w „agregat pojęciowy" są wtłaczane grupy, nie wiedzące nawet o swoim istnieniu, a już na pewno się ze sobą nie utożsamiające.
Spot wyborczy zawiera w sobie także pewien model życia, bardzo ogólny co prawda, a wynikający z masowości przekazu. Przekaz masowy, jak to słusznie zauważył Jean Baudrillard, musi funkcjonować na poziomie najmniejszego wspólnego mianownika kulturowego. Nie znaczy to jednak, że reklamy czy spoty wyborcze nie próbują nam czegoś narzucać. Większość spotów promuje wręcz nachalnie model niezaangażowania ideologicznego, co wiąże się z afirmacją przeciętności, zwykłości, normalności (jak w.w. „marsz” Komorowskiego…). Jest to oczywiście zabieg marketingowy, bo wyborcy chcą, aby prezydent troszczył się o potrzeby „zwykłych ludzi”. Czy jest on jednak taki do końca niegroźny? Moim zdaniem nie, bo każdy wzorzec normalności zakłada jakąś opozycję, jakieś obszary wykluczenia. A ponadto „normalność”, która jest oczywiście darem bożym, bo zapewnia święty spokój, zakłada istnienie grup, którym należy w „marszu ku normalności” pomóc, niekoniecznie w zgodzie z ich wolą. Marsz ku normalności nieuchronnie wiązać się musi z przemocą wobec pewnych grup, niepasujących do demograficzno-społecznego ideału.
tmk
wtorek, 29 czerwca 2010
Sondaże przedwyborcze
Chciałbym dzisiaj przedstawić koncepcje krążącej referencji opierając się na przykładzie przeprowadzanych sondaży przedwyborczych. Celowo wybrałem taki typ badań gdyż łączy on sferę nauki ścisłej z naukami społecznymi. Ma to dowodzić powszechności koncepcji krążącej referencji, nie zaś jej ograniczenia do sfery nauki ścisłej. Koncepcja ta, o której dalej będę pisał, polega na wytworzeniu sieci powiązań między aktorami. Aktorem nazywa się tu obiekt, który w myśl jakiegoś prawa wiąże się z innym aktorem (obiektem). Aktor nigdy nie jest odseparowany, żaden aktor nie rozwija się w pojedynkę. Przy budowaniu sieci powiązań istotną rolę pełnią łańcuchy, czyli pewne funkcje, które w określony sposób modyfikują aktora tak, by pewne cechy wyciągnąć na wierzch a inne ukryć. Funkcje te, w myśl omawianej Teorii Aktora Sieci stworzonej przez Bruno Latoura, zwie są translacjami. Pierwszym ogniwem (aktorem), które rozpoczyna sieć są głosy specjalnie wyselekcjonowanej grupy osób, ostatecznym zaś raport mówiący o tym jak rozłoży się poparcie kandydatów w zbliżających się wyborach.
W pierwszym etapie badania dokonuje się szczegółowej i nietuzinkowej selekcji osób, które następnie zaprosi się do wzięcia udziału w badaniach. Wybór ten nie może być przypadkowy gdyż pragnie się, by badane osoby możliwie dokładnie odzwierciedlały zróżnicowane społeczeństwo polskie. Wybiera się zatem osoby, co do których ma się przekonanie, że ich odpowiedzi można rozszerzyć na dużo większą grupę. W selekcji bierze się pod uwagę płeć, wiek, wykształcenie, miejsce zamieszkania (wieś lub miasto), wyznanie itp. Im więcej uda się wyodrębnić grup o tych samych cechach oraz im więcej badanych weźmie się pod uwagę, tym dokładniejszy będzie raport. Drugim etapem jest przejście od udzielonej odpowiedzi do powiązania tej odpowiedzi ze zmienną, którą uważa się istotną ze względu na badanie, np. wyznanie, które z dużym prawdopodobieństwem może determinować wybór kandydata. Ponadto zdarza się, że badany nie chce udzielić odpowiedzi na zadane pytanie. W tym wypadku, nie mając punktu odniesienia, bierze się pod uwagę np. poprzednie wybory, w których to niezdecydowana część respondentów w q % głosowała na kandydata X, w % na kandydata Y oraz e % na kandydata Z. Jest to kolejny etap translacji dzięki któremu badacz może przejść od pozornie nic nie znaczącej odpowiedzi respondenta do konkretnego wskazania kandydata. Kolejnym przekształceniem aktora jest wzięcie pod uwagę faktu, że nie wszystkie osoby biorące udział w badaniu zdecydują się na wzięcie udziału w rzeczywiście przeprowadzonych wyborach. Ostateczną translacją jest ekstrapolacja wyników na całą populację.
Należy zwrócił uwagę, że choć oddane przez badanych głosy reprezentują ich przekonania (o ile nie kłamią), to kolejne translacje są czymś sztucznym – przypominają laboratorium, gdzie wszystko ma być z założenia identyczne. Jednakże omówione translację są czymś koniecznym dla naukowca. W wypadku ich porzucenia naukowiec niczego by nie osiągnął. Pewne zależności, o których wcześniej wspominałem nie byłyby zauważone, gdyby badacz nie dokonał odpowiednich translacji. Dzięki translacjom badacz jest w stanie uchwycić pewne fakty, które następnie może poddać dalszej obróbce. To, że pierwszy badany nie jest identyczny z żadnym innym jest oczywiste, ale umiejętne posługiwanie się statystyką przez badacza sprawia, że ostatecznie jest on w stanie mówić o spodziewanym wyniku prawdziwych wyborów.
Jacek
Źródła:
K. Abriszewski, Ł. Afeltowicz Jak gołym okiem zobaczyć rosnące neurony i siłę alergii? Krążąca referencja w nauce i poza nią.
K. Abriszewski, Fundamentalizm humanistyczny. O niektórych konsekwencjach studiów nad nauką i technologią.
poniedziałek, 28 czerwca 2010
Antropolog i Informator
„Pod koniec pierwszego, rocznego pobytu na Islandii, kiedy mieszkałam i pracowałam w rybackiej wiosce podczas ciemnej i lodowatej zimy i gdzie przez pewien czas czułam się zupełnie odcięta od reszty świata, dostałam pewnego dnia sześć listów zaadresowanych do Kirsten Hastrup. Pełno w nich było pytań w rodzaju: czy nie zorganizowałabym konferencji? Czego chciałabym uczyć w semestrze wiosennym? Czy nie przygotowałabym zajęć dla Uniwersytetu Otwartego? I czy to nie wspaniałe, że wracam? Naprawdę wpędziły mnie one w depresję, bo w tej właśnie chwili zdałam sobie sprawę, że już nigdy nie wrócę do tamtego świata, który nie ma ze mną nic wspólnego. Byłam wściekła na wszystkich tych ludzi, którzy sądzili, że wiedzą, kim jestem. Nie wiedzieli. Byłam Kirstín á Gimli, pracowałam przy rybach, śmierdziałam rybami i dzieliłam niewiarygodnie nędzny barak z trzema młodymi i dzikimi rybakami. Oto kim chcę być – postanowiłam – i wyrzuciłam listy na kupę śmieci”.
Hastrup nie była już Hastrup. Będąc w społeczności rybaków nie chciała mieszać uniwersyteckiej pracy z życiem, które tu prowadziła. Była wewnątrz, prowadziła badania rezygnując z perspektywy zewnętrznego obserwatora. Wiedziała, że wchodząc w kontakt z tymi ludźmi zmieni ich, ale widziała także, że to ona również zostanie odmieniona. Teraz była Kirstín á Gimli, zdawała sobie sprawę z tego, że powracając do spraw Hastrup, świadomie bądź nie, wpłynie na społeczność, w której żyje. Wiele zrobiła by porzucić punkt widzenia europejskiego naukowca. Zaprzyjaźniła się z tymi ludźmi, zaczęła zajmować się rzeczami, którymi oni się zajmowali. Czy tym samym odrzuciła drogę obiektywnego poznania, czy w ten sposób nie sprawiła, że ci ludzie nie byli autentyczni?
Antropolog badając świat bada go zawsze ze swojej własnej perspektywy. Nie jest chemikiem, biologiem czy fizykiem. Pewnie z perspektywy wymienionych nauk coś pomija. Antropologia nie rości sobie pretensji do bycia jedyną słuszną nauką. Wie, że jest wybiórcza. Hastrup chciała pogodzić wymogi obiektywności z koniecznością kontaktu. Badacz nie ma innej możliwości poznania niż przez kontakt. To, że antropolog nie opisze badanej społeczności w pełni obiektywnie jest faktem. W pewnym sensie tworzy on rzeczywistość od nowa. Tworząc jedność z tymi ludźmi, stając się częścią tej społeczności, również stawała się obiektem badań. Podczas badań wytwarza się pewnego rodzaju sprzężenie zwrotne. Stała się informatorką dla samej siebie.
Jacek
Źródła:
Kirsten Hastrup Droga do antropologii. Między teorią a doświadczeniem
niedziela, 27 czerwca 2010
Zawód wróżka
"Nie wykluczymy wróżki z listy zawodów. Jest zawód naukowca, jest i wróżki" - powiedziała rzeczniczka ministerstwa pracy Bożena Diaby, odnosząc się do listu naukowców, w którym protestują przeciwko umieszczeniu na liście takich profesji jak astrolog, wróżbita, czy bioenergoterapeuta
W 1952 roku Horace Miner, amerykański antropolog, opublikował krótki i żartobliwy esej pod tytułem "Rytuały cielesne wśród Nacirema", opisujący społeczność charakteryzującą się obsesją związaną z higieną osobistą. Zwyczaje związane zwłaszcza z higieną jamy ustnej miały wśród tych ludzi realny wpływ na pozycję społeczną jednostki, a szamani, tzw. "ludzie ust" cieszyli się niezwykłym poważaniem. Co bystrzejsi czytelnicy dosyć szybko "połapali się", że autorowi chodzi wprost o współczesne jemu społeczeństwo amerykańskie, na co wskazywała zresztą nazwa plemienia – Nacirema – czytane wspak to przecież American. Celem tego żartu było zwrócenie uwagi na sposób pisania antropologów na temat nieznanych plemion. Większość takich opisów zwracała uwagę na niezwykłość, tajemniczość i magiczność tubylczych obrzędów. Czytelnik z reguły nie zdawał sobie sprawy, że te wszystkie dziwactwa są dla mieszkańców danej kultury czymś równie prozaicznym, czym dla nas jest mycie zębów. Udziwnianie jest więc często praktyką antropologów, a nie własnością codziennego życia "Innych".
Artykuł Minera może również zwrócić naszą uwagę na dziwactwa naszej własnej kultury, z którymi tak jesteśmy obyci, ze o nich zapominamy. Jednym z takich dziwactw, na które udało mi się trafić przeglądając portale internetowe jest wpisanie wróżki na listę zawodów przez polskie ministerstwo pracy. Zaskoczony taką informacją zacząłem szukać więcej ciekawostek na ten temat. Okazuje się zatem, że:
„Amerykanie płacą za wróżby blisko 10 miliardów dolarów rocznie. Działa tam około 200 tys. astrologów. We Francji z usług 50 tys. zarejestrowanych wróżek korzysta 10 mln obywateli. W Polsce działa kilkanaście tysięcy wróżek. Liczba ta jest zapewne większa, bo tylko połowa ma zarejestrowaną działalność i płaci podatki. Polacy wydają na wróżki co najmniej 24 mln złotych.
Co czwarta kobieta i co czwarty mężczyzna bywa u wróżek i liczby te stale rosną, mimo że do wiary w przepowiednie przyznaje się 60 proc., o dziesięć mniej niż przed kilkoma laty. Po czasach naukowego obowiązkowego poglądu na świat przyszło przechylenie w drugą stronę. Pojawili się już nawet wróżkoholicy, uzależnieni od wróżek, a także prywatna firma lecząca z tego nałogu.
W sprawach pieniędzy przychodzi się na trzecim miejscu przed miłością i zdrowiem. Coraz częściej zjawiają się biznesmeni. Od kiedy jasnowidz Wack uratował koncern Shella przed kłopotami, przepowiadając kryzys naftowy na świecie, ludzie interesu konsultują się z wróżką tak jak z komputerem
Wśród klientów wróżek przeważały niegdyś osoby z miernym cenzusem. Ostatnio jest coraz więcej osób zamożnych i wykształconych. Zmieniła się także klientela czytająca pismo "Wróżka". Coraz więcej czytelników ma średnie i wyższe wykształcenie.”
„Okazuje się, że popyt na magiczne usługi jest na tyle duży, że obok profesjonalistów, na wróżbiarskim rynku całkiem nieźle radzą sobie hochsztaplerzy. Jak?
„Początkujący”, którzy nie mają jeszcze wyrobionej marki, klientów łapią na różnego rodzaju targach wróżbiarskich. Za 20 minutowy seans potrafią wziąć od 120 do 200 zł. Ale zasadą jest, że im więcej tym lepiej. Bo im większa stawka tym większa wiarygodność. Są też tacy, którzy nie podają wysokości honorarium, żądając po seansie grubej sumy za usługę.
Coraz większą popularnością, na „spotkaniach magów” cieszą się komputerowe horoskopy. Za pracę komputera należy się od 100 do 200 zł. Według tarocisty Piotra Horna, jedna na dziesięć osób będąca na takich targach traktuje swoją profesję poważnie.
Ale targi, to tylko wierzchołek góry lodowej magicznego biznesu. Co bardziej pomysłowi magowie swoje usługi świadczą online(…) Zazwyczaj „online” ogranicza się do przesłania na adres mailowy kilku zapytań, na których odpowiedź czeka się i tak minimum 48 godzin. Oczywiście za uprzednim przelaniem na konto od 10 do 70 zł.
Jak ciepłe bułeczki rozchodzą się karty tarota – przychodzą po nie tylko wróżki, ale coraz więcej prywatnych osób – mówi pracownica warszawskiej Galerii Wróżka i dodaje – zainteresowanych wróżeniem z tarota było tak dużo, że uruchomiliśmy specjalny kurs.
Profesja wróżki widnieje jednak na oficjalnej liście zawodów a wróżenie zostało uznane za pełnoprawną profesję. Zostały nawet dokładnie określone cele zawodowe wróżek i jasnowidzów oraz metody, jakimi mają się w swojej pracy posługiwać. Wróżbita ma wykorzystywać wrodzone zdolności do działań na polu nadprzyrodzonym. Do wróżenia mają mu służyć karty (najczęściej tarot), kabała, chiromancja (czyli wróżenie z ręki), katoptromancja i krystalomancja, czyli odpowiednio przepowiadanie przyszłości z pomocą zwierciadła i kryształu. Jako jego zadania zawodowe wymienia się przepowiadanie przeszłości, ujawnianie przeszłości, udzielanie porad i wskazówek związanych z zaginionymi osobami lub rzeczami oraz wyjaśnianie niezwykłych wydarzeń, cokolwiek to oznacza.”
A zatem w racjonalnym systemie kapitalistycznym ze wspomagającą go racjonalną polityką spokojnie może znaleźć się miejsce dla magów, szamanów czy wróżbitów, traktowanych jako „normalne” profesje. Z prawnego punktu widzenie, jeśli Urząd Pracy nie jest w stanie zapewnić bezrobotnej wróżce pracy w zwodzie musi jej wypłać zasiłek. Ponadto działalność wróżbitów może stanowić poważną gałąź gospodarki. Nie mamy tu już nawet do czynienia z udziwnianiem prozaicznych praktyk, ale z prawnym usankcjonowaniem działania magii.
W 1952 roku Horace Miner, amerykański antropolog, opublikował krótki i żartobliwy esej pod tytułem "Rytuały cielesne wśród Nacirema", opisujący społeczność charakteryzującą się obsesją związaną z higieną osobistą. Zwyczaje związane zwłaszcza z higieną jamy ustnej miały wśród tych ludzi realny wpływ na pozycję społeczną jednostki, a szamani, tzw. "ludzie ust" cieszyli się niezwykłym poważaniem. Co bystrzejsi czytelnicy dosyć szybko "połapali się", że autorowi chodzi wprost o współczesne jemu społeczeństwo amerykańskie, na co wskazywała zresztą nazwa plemienia – Nacirema – czytane wspak to przecież American. Celem tego żartu było zwrócenie uwagi na sposób pisania antropologów na temat nieznanych plemion. Większość takich opisów zwracała uwagę na niezwykłość, tajemniczość i magiczność tubylczych obrzędów. Czytelnik z reguły nie zdawał sobie sprawy, że te wszystkie dziwactwa są dla mieszkańców danej kultury czymś równie prozaicznym, czym dla nas jest mycie zębów. Udziwnianie jest więc często praktyką antropologów, a nie własnością codziennego życia "Innych".
Artykuł Minera może również zwrócić naszą uwagę na dziwactwa naszej własnej kultury, z którymi tak jesteśmy obyci, ze o nich zapominamy. Jednym z takich dziwactw, na które udało mi się trafić przeglądając portale internetowe jest wpisanie wróżki na listę zawodów przez polskie ministerstwo pracy. Zaskoczony taką informacją zacząłem szukać więcej ciekawostek na ten temat. Okazuje się zatem, że:
„Amerykanie płacą za wróżby blisko 10 miliardów dolarów rocznie. Działa tam około 200 tys. astrologów. We Francji z usług 50 tys. zarejestrowanych wróżek korzysta 10 mln obywateli. W Polsce działa kilkanaście tysięcy wróżek. Liczba ta jest zapewne większa, bo tylko połowa ma zarejestrowaną działalność i płaci podatki. Polacy wydają na wróżki co najmniej 24 mln złotych.
Co czwarta kobieta i co czwarty mężczyzna bywa u wróżek i liczby te stale rosną, mimo że do wiary w przepowiednie przyznaje się 60 proc., o dziesięć mniej niż przed kilkoma laty. Po czasach naukowego obowiązkowego poglądu na świat przyszło przechylenie w drugą stronę. Pojawili się już nawet wróżkoholicy, uzależnieni od wróżek, a także prywatna firma lecząca z tego nałogu.
W sprawach pieniędzy przychodzi się na trzecim miejscu przed miłością i zdrowiem. Coraz częściej zjawiają się biznesmeni. Od kiedy jasnowidz Wack uratował koncern Shella przed kłopotami, przepowiadając kryzys naftowy na świecie, ludzie interesu konsultują się z wróżką tak jak z komputerem
Wśród klientów wróżek przeważały niegdyś osoby z miernym cenzusem. Ostatnio jest coraz więcej osób zamożnych i wykształconych. Zmieniła się także klientela czytająca pismo "Wróżka". Coraz więcej czytelników ma średnie i wyższe wykształcenie.”
„Okazuje się, że popyt na magiczne usługi jest na tyle duży, że obok profesjonalistów, na wróżbiarskim rynku całkiem nieźle radzą sobie hochsztaplerzy. Jak?
„Początkujący”, którzy nie mają jeszcze wyrobionej marki, klientów łapią na różnego rodzaju targach wróżbiarskich. Za 20 minutowy seans potrafią wziąć od 120 do 200 zł. Ale zasadą jest, że im więcej tym lepiej. Bo im większa stawka tym większa wiarygodność. Są też tacy, którzy nie podają wysokości honorarium, żądając po seansie grubej sumy za usługę.
Coraz większą popularnością, na „spotkaniach magów” cieszą się komputerowe horoskopy. Za pracę komputera należy się od 100 do 200 zł. Według tarocisty Piotra Horna, jedna na dziesięć osób będąca na takich targach traktuje swoją profesję poważnie.
Ale targi, to tylko wierzchołek góry lodowej magicznego biznesu. Co bardziej pomysłowi magowie swoje usługi świadczą online(…) Zazwyczaj „online” ogranicza się do przesłania na adres mailowy kilku zapytań, na których odpowiedź czeka się i tak minimum 48 godzin. Oczywiście za uprzednim przelaniem na konto od 10 do 70 zł.
Jak ciepłe bułeczki rozchodzą się karty tarota – przychodzą po nie tylko wróżki, ale coraz więcej prywatnych osób – mówi pracownica warszawskiej Galerii Wróżka i dodaje – zainteresowanych wróżeniem z tarota było tak dużo, że uruchomiliśmy specjalny kurs.
Profesja wróżki widnieje jednak na oficjalnej liście zawodów a wróżenie zostało uznane za pełnoprawną profesję. Zostały nawet dokładnie określone cele zawodowe wróżek i jasnowidzów oraz metody, jakimi mają się w swojej pracy posługiwać. Wróżbita ma wykorzystywać wrodzone zdolności do działań na polu nadprzyrodzonym. Do wróżenia mają mu służyć karty (najczęściej tarot), kabała, chiromancja (czyli wróżenie z ręki), katoptromancja i krystalomancja, czyli odpowiednio przepowiadanie przyszłości z pomocą zwierciadła i kryształu. Jako jego zadania zawodowe wymienia się przepowiadanie przeszłości, ujawnianie przeszłości, udzielanie porad i wskazówek związanych z zaginionymi osobami lub rzeczami oraz wyjaśnianie niezwykłych wydarzeń, cokolwiek to oznacza.”
A zatem w racjonalnym systemie kapitalistycznym ze wspomagającą go racjonalną polityką spokojnie może znaleźć się miejsce dla magów, szamanów czy wróżbitów, traktowanych jako „normalne” profesje. Z prawnego punktu widzenie, jeśli Urząd Pracy nie jest w stanie zapewnić bezrobotnej wróżce pracy w zwodzie musi jej wypłać zasiłek. Ponadto działalność wróżbitów może stanowić poważną gałąź gospodarki. Nie mamy tu już nawet do czynienia z udziwnianiem prozaicznych praktyk, ale z prawnym usankcjonowaniem działania magii.
tmk
Źródła:
Barbara Pietkiewicz, Z nieznanej magicznej przyczyny, Polityka 1998, nr 48 (2169) z dnia 1998-11-28; s. 92-93
http://wiadomosci.wp.pl/kat,18032,title,Ministerstwo-pracy-wrozka-to-tez-zawod,wid,10890367,wiadomosc.html?ticaid=1a6be&_ticrsn=5
http://www.wiadomosci24.pl/artykul/magia_zawod_przyszlosci_1833.html
http://oak.cats.ohiou.edu/~thompsoc/Body.html
obraz ze strony: http://www.google.pl/imgres?imgurl=http://www.kuradomowa.com/dzieci/kolorowanki/wrozka.jpg&imgrefurl=http
Źródła:
Barbara Pietkiewicz, Z nieznanej magicznej przyczyny, Polityka 1998, nr 48 (2169) z dnia 1998-11-28; s. 92-93
http://wiadomosci.wp.pl/kat,18032,title,Ministerstwo-pracy-wrozka-to-tez-zawod,wid,10890367,wiadomosc.html?ticaid=1a6be&_ticrsn=5
http://www.wiadomosci24.pl/artykul/magia_zawod_przyszlosci_1833.html
http://oak.cats.ohiou.edu/~thompsoc/Body.html
obraz ze strony: http://www.google.pl/imgres?imgurl=http://www.kuradomowa.com/dzieci/kolorowanki/wrozka.jpg&imgrefurl=http
Second Life
Zainspirowany artykułem doktora Krzysztofa Abriszewskiego Drogi wartości. Toruńska przestrzeń i jej podmioty moralne chciałbym krótko zanalizować przestrzeń społeczną jaką jest internet wraz z podmiotami moralnymi, które się w tej przestrzeni pojawiają. Używając zwrotu „podmioty moralne” nie mam tu na myśli po prostu ludzi. Tak jak w powyższym tekście, w którym to autor wymienia grupy pieszych, rowerów, samochodów, ja chciałbym połączyć człowieka z maszyną – komputerem podłączonym do sieci internet i nazwać to połączenie avatarem. Wiemy, że za avatarem kryje się człowiek, tak jak kryje się on także za zwyczajowo używanym określeniem samochód (człowiek + samochód). To nazewnictwo wynika z ekonomi: nie chcąc za każdym razem mówić np. „Ten człowiek, który kieruje tym samochodem, skierował samochód tak, by zagrodzić mi drogę.” używa się zwrotu „Ten samochód zajechał mi drogę.”. Ponadto dzieje się coś fenomenalnego: takie połączenie sprawia, że mamy do czynienia z nowym podmiotem moralnym, innym niż konkretny człowiek w konkretnej funkcji. Taka symbioza z samochodem bądź komputerem sprawia, że podmiot zaczyna inaczej myśleć, wartości i postawy ulegają zmianie. Prowadzi to do tego, że samochód zauważa inne samochody, często ignorując przy tym pieszych. Moim zdaniem w podobną interakcję wchodzi avatar, specyfika przestrzeni w której on istnieje sprawia, że kontaktuje się on jedynie z innymi avatarami.
Czas na parę przykładów: avatary w grze Second Life rzeczywiście egzystują tak, jakby to było drugie życie ich właścicieli. Avatary zakładają dom, firmy, chodzą do pracy, wychowują dzieci, zarabiają pieniądze, chodzą do sklepów by te pieniądze wydać, robią to, co teoretycznie możliwe jest do zrobienia w świecie rzeczywistym. Okazuje się, że te dwa światy, realny i wirtualny, wzajemnie się przenikają. Pewien avatar uprawiał seks z innym avatarem. Pech chciał, że świadkiem schadzki był trzeci avatar, który okazał się żoną pierwszego w świecie rzeczywistym. Tak pewien Amerykanin skończył z pozwem rozwodowym złożonym przez swoją żonę. Podstawą i powodem złożenia pozwu była zdrada partnera. Cóż, że człowiek ten prawdopodobnie nie zdradziłby żony w świecie rzeczywistym. Avatar jako podmiot moralny był kimś zupełnie innym niż Amerykanin.
Podobnie zachowują się avatary tworzące społeczność forum internetowego. Okazuje się, że istnieją avatary, które nawiązują wzajemne kontakty (które często kończą się przyjaźnią) i jednocześnie są świadome, że ich odpowiedniki w świecie rzeczywistym mogą bezproblemowo nawiązać kontakt lecz z jakichś powodów tego nie robią. Świadczy to o tym, że wraz ze zmianą przestrzeni zmienia się także podmiot moralny.
Jacek
Źródła:
Krzysztof Abriszewski Drogi wartości. Toruńska przestrzeń i jej podmioty moralne.
http://krzysztofleski.salon24.pl/1953,second-life-laczy-i-rozbija
sobota, 26 czerwca 2010
Ewolucja techniczna = ewolucja prasy?
Nie tak dawno temu, 3 kwietnia, firma Apple wypuściła na rynek nowy produkt – ipada. Ten najnowszy gadżet sprzedaje się rewelacyjnie. Wydaje się, że do przekonania sporej części potencjalnych klientów wystarczyło zamieszczenie loga firmy Apple na tablecie. Bo Apple to znak jakości, Apple to gwarancja zadowolenia, Apple to prestiż. Przy okazji premiery innego urządzenia spod znaku nadgryzionego jabłuszka usłyszałem w telewizji, że gdyby Apple produkowało żywność lub ubrania to z pewnością cieszyłyby się one ogromną popularnością. Logo czyni swoje, nie ma w tym nic odkrywczego. Można spierać się o to, czy ipad jest urządzeniem rewolucyjnym, ale o fakty nie ma sensu się spierać – w mniej niż 60 dni Apple sprzedało 2 miliony tych urządzeń. Pewnie wyniki sprzedaży byłyby wyższe gdyby nie to, że podwykonawcy nie nadążają z produkcją części do niego oraz to, że ipad nie miał jeszcze swojej premiery w wielu krajach, w tym w Polsce (podobno premiera planowana jest na jesień tego roku).
Ipad jest urządzeniem przeznaczonym między innymi do czytania, oglądania filmów, zdjęć, swobodnego korzystania z internetu. To, że jest tak mobilny ze względu na swoje wymiary i wagę sprawia, że promuje się go jako idealny sprzęt do czytania książek – ebooków, przeglądania codziennej prasy. New York Observer podaje, że w ciągu 9 dni miesięcznik piszący o wpływie technologii na nasze życie został nabyty przez ponad 73 tysiące osób. Dla porównania jego wersja papierowa sprzedaje się średnio w nakładzie 80 tysięcy. To już coś znaczy, tym bardziej, że cena wersji papierowej nie różniła się od wydania elektronicznego, oba wydania kosztowały 4 dolary i 99 centów. W takim podejściu nie byłoby nic zdrożnego. Inaczej ma się z takimi portalami informacyjnymi jak znany na całym świecie The Times. Ten wydawca prasy zapowiedział, że wszelkie artykuły dostępne dotychczas na stronie internetowej staną się płatne, a jedyne co będzie można zobaczyć za darmo na stronie Timesa to tytuły artykułów oraz ewentualnie ich opisy. Okazuje się, że polski wydawca nie odstaje znacząco od standardów zza wielkiej wody. Właściciel Rp.pl również wprowadził opłaty za korzystanie z zasobów portalu. Za tygodniowy dostęp należy uiścić opłatę w wysokości 3 złotych, za miesięczny – 9 złotych. Decyzja wprowadzenia treści płatnych sprawiła, że Tim Kevan, który prowadził przez 3 lata bloga w ramach portalu The Times, na znak protestu postanowił zerwać współpracę z wydawcą.
To że Apple wyznacza trendy już wiemy. Niestety te trendy nie prowadzą do niczego dobrego. Skala na jaką sprzedaje się ipady jest ogromna. Do tego należy doliczyć wszelkie urządzenie ipadopodobne, produkowane przez innych producentów, zgodne z trendem. Jest to łakomy kąsek dla wydawców prasy - wszystko, co w dobie kryzysu prowadzi do przychodu, jest przez nich przyjmowane z zadowoleniem.
Ipad oznacza zniewolenie. Appstore to internetowy sklep, gdzie sprzedaje się aplikacje na urządzenia spod marki Apple. Jest to jedyne miejsce, gdzie można kupić lub sprzedać aplikacje na ipada. Apple jednak nie sprzedaje wszystkiego, co dostarczą im developerzy. Polityka firmy Apple oznacza cenzurę oprogramowania, nic co nie jest pozytywnie zaopiniowane przez Apple nie zostanie dopuszczone do sprzedaży. Ponadto Apple pobiera prowizję od sprzedanych, nieswoich aplikacji w wysokości 1/3 wartości aplikacji.
Już teraz Apple wylicza przychody ze sprzedaży ipada na 2 miliardy dolarów. Co będzie dalej, zobaczymy.
Ale nie trzeba szukać daleko by zauważyć jak zwalcza się wolność w internecie. Nasz fiskus ostatni stwierdził, że twórcy tekstów, którzy nie pragną wyciągać z naszych kieszeni pieniędzy, generują przychody, które naturalnie należy opodatkować. Przyczyną są reklamy, które według urzędu są powodem wzbogacenia, a korzyści płynące z tego procederu są łatwe do wyliczenia. Podobno.
Jacek
Źródła:
Zdjęcie pochodzi ze strony http://www.fsf.org
Subskrybuj:
Posty (Atom)